ks. Stanisław Kubski
Najpierw chodził do znanego z polskich tradycji gimnazjum w Trzemesznie, a potem w Wągrowcu. W 1897r. złożył egzamin dojrzałości i wstąpił do seminarium duchownego. Święcenia kapłańskie otrzymał 25 listopada 1900 r. z rąk bpa Andrzejewicza.
Od 9 grudnia pracował jako wikariusz w Śremie, a od 1901 r. był proboszczem u św. Wawrzyńca w Gnieźnie, gdzie po nim pozostały m.in. mozaikowy obraz Matki Boskiej Częstochowskiej i stylowe tabernakulum. W 1917 r. został proboszczem gnieźnieńskiej fary. Gdy w 1923r. proboszcza inowrocławskiego, ks. Antoniego Laubitza, zamianowano sufraganem gnieźnieńskim, jego miejsce przy kościele Najświętszej Maryi Panny w Inowrocławiu zajął ks. Stanisław Kubski. W mieście zamierzano przeprowadzić nowy podział parafialny. Dlatego ks. Kubski stanął przed zadaniem wybudowania nowej świątyni oraz odbudowy zrujnowanego kościoła Matki Boskiej, którego jedna ściana zawaliła się wskutek prac w znajdującej się pod miastem kopalni soli. Po latach wysiłków w jednym dniu konsekrowano nowy kościół i przy udziale ks. kardynała Hlonda uroczystą procesją na zakończenie oktawy Bożego Ciała 1929r. z kościoła tymczasowego rozpoczęto odprawianie nabożeństw w odbudowanej świątyni.
Ks. Kubski nie zapomniał nigdy,
że jako duszpasterz ma przede wszystkim troszczyć się o dusze. Angażował się w duszpasterstwie wszystkich stanów, a więc dzieci (co szczególnie lubił), młodzieży, zwłaszcza ubogiej inteligencji, robotników i rzemieślników. Stał się cenioną w mieście osobistością. Rozwijał działanie charytatywne, do czego nakłaniały go ówczesne trudności gospodarcze i bezrobocie, które spowodowało pojawienie się w tym środowisku tendencji lewicowych.
Był człowiekiem głębokiej pobożności,
wiele czasu spędzał na adoracji Sanctissimum, zapraszając do tego niekiedy również swoich wikariuszy. Robił wrażenie kogoś jakby trochę nieśmiałego, o dobrym sercu i często pustym portfelu, bo okazywało się, że potrzeby innych bywały większe niż jego własne.
Hitlerowcy zaaresztowali go 8 września 1939r. i przez miasto prowadzili z uniesionymi nad głową rękoma. Pierwszą noc musiał spędzić klęcząc na dziedzińcu koszarowym. Początkowo nikt nie wiedział, że przewieziono go najpierw do Piły, stamtąd do Dachau, po kilku dniach do Buchenwaldu (21.XI.1939 r.), gdzie był bardzo dręczony i w kamieniołomach złamał rękę. Skrajnie wycieńczony ponownie znalazł się w Dachau, numer obozowy: 21878. W Dachau spotkał bliskich sobie kapłanów; na ile mogli otoczyli go opieką; którzy z nich przeżyli, przekazali swoje o nim z tego czasu wspomnienia. Miał już wtedy 64 lata i z trudem znosił ciężkie warunki obozowe, chorował (m.in. złamana ręka, świerzb, z wycieńczenia potworne na całym ciele wrzody), ale mimo wszystko zachował pogodę ducha i odznaczał się zauważaną pobożnością.
Zapamiętali go, jak na barłogu odmawiał różaniec trzymając w ręku kawałek sznurka z zaplecionymi supłami. Zawsze też wspominał dawną parafię. Starszego kapłana uznano w maju 1942r. za niezdolnego do pobytu w obozie i obowiązującej tam pracy, choć stan jego zdrowia wtedy nie wskazywał jeszcze na całkowite wyczerpanie. Włączony został do tzw. transportu inwalidów. Zdążył się pożegnać z przyjaciółmi, zatroszczyć o przyszłego pasterza swej parafii i odszedł, a pozostający płakali... Odszedł spokojny, nawet pogodny, choć przyznał się, że trochę się boi... Wiedział, co go czeka i mówił, że to lepsze. Księża w tym czasie już zdawali sobie sprawę, że transport inwalidów oznaczał śmierć. On poszedł na nią pogodzony z wolą Boga.
Zagazowany został w Hartheim pod Linzem w Austrii dnia 18 maja 1942r.
Pewien wgląd w stan jego ducha dają listy pisane z obozu. Znając doskonale język niemiecki umiał w nich umieścić zaskakująco niekiedy śmiałe treści, np. po wojnie będzie znów dobrze, ale „najpierw wolność i porządek”(!) Wiele w nich troski o drugich, o parafie i wdzięczności za pomoc. Nie gaśnie nadzieja. Pojawiają się liczne akcenty ufności w Bogu, choć jest to ufność pełna realizmu w ocenie sytuacji aktualnej. Ilekroć pisał o ponownie szczęśliwej przyszłości, tylekroć odwoływał się też do Opatrzności, jakby chciał powiedzieć, że ostatecznie decyduje przecież Jej wola. W ostatnim liście, w którym wydaje się oczekiwać „zmiany miejsca zamieszkania:”, zawarł kilka okruchów smutku i szczególnej tęsknoty za bliskimi, ale równocześnie wyraził znowu pełną ufność wobec Boga. Skazanych na transport „inwalidów” umieszczono w południe w osobnym bloku (25). W nocy więźniowie słyszeli człapanie drewnianych chodaków braci odchodzących do autobusów, które czekały na placu apelowym.